Są ludzie, którym już od kolebki życzliwe Wróżki drogę życia wyściełają kwiatami i znoszą wszystkie od fortuny dary. Tacy idą przez świat bez troski; wszystko, czego zapragną, przychodzi im bez trudu. Są inni znowu, których dola sieroca rozpoczyna się od niemowlęctwa, a którzy od życia otrzymują to tylko, co sobie pracą ciężką i energją własną wywalczyć zdołają. Do liczby takich należał zmarły świeżo ś. p. Jan Mieczkowski. Pomimo, iż pochodził
z rodziców zamożnych, szlachetnego rodu, już w pieluchach ograbiony został przez opiekunów swoich i odrazu strącony w otchłań ubóstwa i ciemnoty. Lecz i młodzieńcze ścieżki jego życia los kamieniami zasypał… Musiał je dźwigać i odrzucać, chcąc krok postąpić dalej. W takiej doli i w takich walkach upadają i giną natury słabsze. Dzielne serca i silne dusze hartują się w nich i wychodzą zdrowe.
Dowodem tego Mieczkowski! Pamiętamy zresztą, tę jego uporczywą z losem o byt i o rozgłos walkę. Pamiętamy ją od chwili, gdy pracując, pacholęciem prawie, przy zakładzie fotograficznym w domu Łagiewnickich (dziś nieistniejącym), obok Magistratu, puścił się później w podróż po prowincji, już jako fotograf wędrowny, i z uzbieranym w taki sposób groszem, otworzył w hotelu Europejskim zakład własny, który jednakże po kilku latach zwinął, by przenieść się do innego, ad hoc urządzonego lokalu, w domu Piotrowskich na ulicy Miodowej. Zdawało się, że to miejsce będzie już bezpiecznym dla dzielnego pracownika portem. Tu bowiem, zakład jego urządzony wytwornie i wzorowo, pozyskał sobie wkrótce reputację taką, że nietylko w Warszawie na czele wszystkich stanął, lecz zasłynął szeroko i za granicą nawet. Świadczą o tem mnogie odznaczenia chlubne i medale, pozyskane na krajowych i zagranicznych wystawach; świadczą liczne ordery, pierścienie i upominki, otrzymane od różnych europejskich Dworów, jak również i przywilej umieszczania herbu Państwa nad firmą zakładu. Najdotykalniej jednak o świetncm powodzeniu J. Mieczkowskiego w tym lokalu, przez szereg lat długi, świadczył majątek znaczny, jaki tam zebrał, pomimo, iż prowadził swój zakład kosztownie i okazale, zatrudniając mnóstwo pracowników zdolnych.
Lecz nieboszczyk miał w sobie przedsiębiorczego ducha i żądzę działalności szerokiej. Więc zamiast skoncentrować czynność na jednem polu, rzucał się śmiało na inne. Nabył majątek ziemski pod Łodzią, w który około stu tysięcy rubli po nad cenę szacunkową włożył; zakupił także lasy, a nareszcie, we wsi swojej (Dobieszkowie), założył na ogromną skalę fabrykę krochmalu z kartofli. Wówczas też nabył jeszcze założoną przez Al. Niewiarowskiego gazetę Antrakt i przemienił ją na Kurjer poranny, który dotąd, acz w innych już rękach, istnieje. Takie przedsiębiorstwa rozliczne, prowadzone kosztownie, jednały Mieczkowskiemu rozgłos szeroki: ziarna z dóbr jego nagradzano medalami złotemi na rolniczych wystawach, a krochmal dobieszkowski cieszył się wielkim, nawet w Angiji, pokupem.
Lecz dla otrzymania rezultatów takich potrzeba było nakładów ogromnych, które też pochłonęły wreszcie cały majątek rzutkiego przedsiębiorcy, do czego ostatecznie przyczyniło się także nadużycie jego zaufania przez osławionego w kronice kryminalnej adwokata Dwernickiego. Upadł tedy wówczas majątek Mieczkowskiego, lecz nie upadł duch jego dzielny! Energiczny ten pracownik nawet podczas trwania upadłości, którą jednak wierzyciele odwołali wkrótce, rąk nieopuścił i działalności nie wyrzekł się szerszej, gdyż w owej właśnie epoce przebywając za granicą, dzięki swej reputacji głośnej, otworzył fotografię w Paryżu, a po ułożeniu się z wierzycielami powrócił do kraju, by tu pracować dalej z niezachwianą energją w swoim warszawskim zakładzie.
Że praca ta była świetną i płodną razem, dowodzi tego fakt, iż Mieczkowski w ciągu lat kilku dorobił się znowu znacznego mienia tak, iż mógł nabyć plac na przedłużeniu ulicy Miodowej i wznieść tam budynek śliczny, przeznaczony specjalnie na pomieszczenie fotograficznego zakładu. I pomyśleć… że tego wszystkiego dokonał człowiek, który w dzieciństwie opuszczony i ograbiony, nie otrzymał edukacji żadnej; którego umysł musiał
samodzielnie przedzierać się przez otaczające go ciemności i który wreszcie, w pracowitem życiu swojem nie miał i chwilki czasu do gruntowniejszego ukształcenia siebie… Cóżby więc zdziałał człowiek taki, gdyby w szczęśliwszych wychował się był warunkach?
Lecz… uwieńczeniem pracy ś. p. Mieczkowskiego, nie jest sam tylko wzniesiony przezeń budynek. Większą bowiem zasługę jedna mu to, że w ostatnich latach, jakby już przeczuwając zgon niedaleki, wykształcił on godnego siebie zastępcę w synu, także Janie Mieczkowskim, który obok wyższego ukształcenia, nabytego podczas kilkoletniego pobytu za granicą, nauczył się pod okiem doświadczonego ojca, pracować w jego fachu tak dzielnie, iż prowadząc cały ojcowski zakład przez lat już parę, potrafił utrzymać go na tem samem, naczelnem w fotografji warszawskiej stanowisku, jakie zajmował zawsze.
Zasługą również nieboszczyka jest i to jeszcze, iż podczas długoletniej, energicznej i postępowej działalności, przysposobił w zakładzie swoim wielu współpracowników zdolnych, którzy następnie, bądż tu, bądź gdzie indziej, pootwierali fotografje na własną już rękę.
Tak więc, lubo zgon ś. p. Jana Mieczkowskiego dotknął boleśnie jego rodzinę i przyjaciół licznych, a i społeczeństwo nasze pozbawił jednego z tych rzadkich u nas ludzi, którzy nie złudzeniami i teorją, lecz energją i czynem zapełniają życie i przykład innym dają, to przecież w działalności pozostałego po nim zakładu nie sprawi różnicy żadnej. Z tej samej krwi i tegoż imienia nawet, syn zmarłego, p. Jan Mieczkowski, dał już dowód w zastępczej od lat paru pracy, że firmę ojcowską, niezmienioną w niczem, potrafi utrzymać w jej świetności dawnej.
Kurjer Warszawski
R. 69, 1889, nr 290