Jedną ze znaczniejszych przysług, jakie i wiek obecny oddał sztukom pięknym, jest bezwątpienia fotografja. Bezzasadnie też powstają ci rutyniści na nią, którzy utrzymują, jakoby wynalazek fotografji zadał niepowetowany cios malarstwu. Bezzasadnie dla tego, że rzecz piękna i sama z siebie doskonała, i nigdy nie obawia się współzawodnictwa; znakomitsi artyści bez trwogi patrzyli na rozwijający się coraz bardziej nowy wynalazek; owszem, dopatrywali w nim niejako pomoc i dopełnienie prac swoich. Ale cały zastęp młodzieży poświęcającej się malarstwu, powstał hurmem na fatografję, zarzucając jej już to pozbawienie chleba tylu niezamożnych artystów, już surowość posągową niemal w zdjęciach, już nakoniec nadzwyczaj krótką jej trwałość. Pierwszy zarzut upada zupełnie, ze względu, że fotografja zamiast odebrać sposób zarobkowania, podała go owszem chcącym pracować. Drugi co do surowości w wykończeniu z postępem czasu i nowej sztuki stanowczo został usuniętym, alboteż dopełnionym pędzlem biegłego artysty, dlategoteż, że mylnie ci sądzą, którzy utrzymują, że do fotografii może się wziąść każdy nieznający sztuki malarskiej. Tu więcej może niż gdzieindziej potrzeba znawcy w tej mierze, aby rysy schwycone, promieniem słońca ożywić, a nieskarykaturować. Zresztą kompetentni w tej mierze, bezwątpienia zgodzą się na to z nami. Ale co do ostatniego zarzutu o krótkotrwałości fotografji, ten długo miał wiarę, dla tego, że sztuka ta, dopiero w kolebce, dopiero w pierwszych dniach życia swego, nie mogła dostatecznie pokazać zalet w pożytku. Ale dziś, po ćwierć wiekowym już bycie fotografji, śmiało temu zarzutowi zaprzeczyć możemy.
Nie szukając dalej, weźmy dwa najstarsze i najzasłużeńsze u nas zakłady fotograficzne pp. Beyera, albo Sachowicza. Fotografje przez nich wykonane po trzynastu latach istnienia nie tylko że nie spłowiały, ale nawet nie zblakły, choć ciągle były wystawiane na zmiany powietrza i działanie promieni słonecznych w wystawach frontowych. W ostatnim nawet zakładzie fotograficznym p. Sachowicza, widzieliśmy fotografje uwieńczone pochwalnym listem na naszej wystawie przemysłowej w r. 1857, a więc mające jedenaście lat istnienia, które pierwotny swój fotograficzny koloryt do dziś dnia niezmieniony zachowały. Na takie dowody czyż można jakie postawić zarzuty?
Zresztą jak znaczne usługi oddała nowa ta sztuka nauce, wiadomo dobrze, bo nawet przestrzeń niebios i głębie oceanów nie stawiają jej przeszkód w zwycięzkim pochodzie.
(Przyp. Red.). Podzielając niektóre zdania autora, nie możemy pominąć milczeniem tych, o których zupełnie inaczej jesteśmy przekonani; i tak autor twierdzi, „że mylnie ci sądzą, którzy utrzymują, że do fotografji może się wziąść każdy nieznający sztuki malarskiej.” W tym względzie zapytamy tylko Szanownego autora czy wszyscy warszawscy fotografowie są malarzami? i czy przypadkiem nie najlepsze robią fotografje właśnie ci, którzy żadnej do malarstwa, a nawet i rysunku nie mają pretensji. Według nas do zrobienia dobrej fotografji prócz dobrych aparatów, czynników i mechanicznej wprawy, potrzeba mieć to, co się zwie gustem, poczuciem piękna, a to nie jest wyłącznym przywilejem malarzy, bo poczucie piękna może mieć każdy. (Przytaczamy tu uwagę jaką przed laty jedna z gazet angielskich uczyniła, wtedy gdy fotografję podnieść chciano do godności artyzmu. — Pan N., który licho buty robił, stał się doskonałym fotografem). Wprawdzie do wykończenia czyli tak zwanego retuszowania potrzebny jest malarz i dobrze jest gdy dobry fotograf, jest zarazem dobrym retuszerem, lecz to nie jest warunek sinequa non. Dalej autor twierdzi, że fotografje pp. B. i S. „po 13 latach istnienia nietylko, że nie spłowiały, ale nawet nie zblakły choć ciągle były wystawiane na zmiany powietrza i działanie promieni słonecznych w wystawach frontowych,” śmiemy utrzymywać, że to jest rzeczą więcej niż wątpliwą, bo żadna fotografja przez 13 lat nie zostawała w wystawie frontowej, nadto nawet dłużej nad rok jeden, a i wtedy bardzo się zmienia i zmieniać musi. Fotografje bowiem na papierze białkowanym robione mają wszelkie warunki nietrwałości. Czemże są bowiem jeśli nie związkami ciała organicznego białkiem zwanego, z różnemi przetworami srebra i złota, a białko w jakichkolwiek warunkach prędzej lub później zawsze ulega rozkładowi. Więc i fotografja pomimo twierdzeń i przykładów blaknie i blaknąć musi, i dlatego fotografowie poszukują ciągle sposobów, w którychby białko, a nawet srebro do fotografji na papierze wcale nie wchodziło, dowodem jest „Chlorsilbercollodionverfahren” i „Tuschverfahren i t. d.” Przytoczone zaś przykłady także nic nie dowodzą, bo kilka lub kilka tysięcy nawet dobrze zachowanych fotografji nie może być dowodem kiedy krocie pobladły, lub ponikły zupełnie, zresztą dość jest przywieść wystawy fotograficzne, aby się o tem upewnić, szczególnie w tych miejscach jest to widocznem, gdzie obok fotografji przed rokiem wystawionej znajduje się świeża. Co do fotografji p. Sachowicza, które w swoim czasie miały wielkie powodzenie, to wyznać musimy, że tam było więcej roboty pędzlem niż fotografji p. S., którego staranności i znajomości rzeczy wszelką sprawiedliwość oddajemy, najprzód wtedy robił tylko na papierze tak zwanym„solonym,” a każden szczegół był tuszem przemalowywany. Że taka fotografja się nie zmieniła, wierzymy, bo tusz czyli węgiel zmienić się nie mógł.
Kurjer Warszawski
1868, nr 82