Dzięki znamiennemu bardzo zwrotowi sentymentów w dobie dziesiejszej małe, różowe, pyzate bobo zajmuje coraz bardziej wybitne stanowisko nietylko w rodzinie, ale w sympatyach całego społeczeństwa. W dziedzinie sztuki również portret dziecka budzi obecnie szczególniejsze zainteresowanie estetyczne, tem silniejsze, że najzupełniej bezinteresowne i czyste, gdyż o ile wrażenie otrzymane od wizerunku człowieka dorosłego, bywa zamącone osobistemi sympatyami lub antypatyami, jakie możemy mieć dla działacza, obywatela, twórcy, czy bezużytecznego zjadacza chleba, dla ich cnót lub przywar, —wobec portretu dziecka, które nikomu nic złego, ani dobrego nie zrobiło, które nie stanęło jeszcze z nami do wyścigu życiowego, doznajemy zachwytu jedynie dla wdzięku, jaki sobą przedstawia.

, Portret dziecka, szuflada pełna fotografiiDzieciństwo istotnie ma wdzięk swój własny. Nie jest to bynajmniej człowiek na jednym z etapów żmudnej wędrówki życia, ale objaw efemeryczny, przejściowy, zupełnie odmienny, od tego wszystkiego, co potem w logicznym porządku rzeczy nastąpić musi. Tak się przynajmniej przedstawia to z punktu widzenia estetycznego. Kiedy zmarszczki starości pokryją twarz człowieka dojrzałego, zapadną się szczęki po utracie zębów, włos na głowie zbieleje, zasadnicze rysy pozostaną przecież zawsze te same, niezmienne w swej indywidualnej charakterystyce ogólnej. Uległy one tylko koniecznej i konsekwentnej metamorfozie. Trzydziestoletniego mężczyzny natomiast nikt nie pozna z portretu zrobionego we wczesnem dzieciństwie. Z rysów tego wieku nie pozostaje nic prawie. Świeży, uroczy uśmiech, wielkie naiwnie otwarte oczy, pulchne różowe policzki, miękka okrągłość kształtów, jasne pukle lnianych loków, małych pociech znikają na zawsze.

W życiu praktycznem przyzwyczailiśmy się uważać dzieci, jako istoty, z których mają być ludzie. Jedynie rozkochane w swych aniołkach matki łudzą się dość długo, że pozostaną one na zawsze ze skrzydłami cherubów u ramion. Ale zbyt prędko przychodzi chwila, kiedy dziecko utrącą wdzięk swej naiwności, swobody, bezpośredniości, poezyi, zaczyna się uczyć, pracować i… skrzydełka odpadają. Przestaje być aniołkiem a wkracza na drogę twardej egzystencyi człowieczej. Sztuka powinna być wyrazem życia w najistotniejszych jego przejawach, bez wszelkich uprzedzeń filozoficznych, pedagogicznych, lub społecznych. Dla tego też portret dziecka powinien przedstawiać je nie jako zalążek czegoś przyszłego, czegoś, co ma powstać dopiero, lecz jako zjawisko samo w sobie skończone, posiadające wszystkie cechy znamienne sobie właściwe i przez to estetycznie dostojne. Takie jest prawdziwe zadanie sztuki portretowania, które obowiązuje zarówno artystów malarzy, jako też i fotografów. Sztuka portretowania dzieci wymaga przytem nadzwyczajnej subtelności odczuć i pełnego umiłowania oddania się przedmiotowi. Wszelkie brutalniejsze dotknięcie się do tych istotek tak delikatnych, wrażliwych i uroczych, wszelki przymus zewnętrzny, sztuczna, wymuszona poza, pretensyonalność, udana powaga lub tak zwane „dobre wychowanie” narzucone przez rodziców, wychowawców, lub co najgorsze przez samego artystę wypacza fatalnie anielskość natury dziecka, pozbawia ją właściwego charakteru, który jest właśnie najrdzenniejszą istotą zjawiska. Jest ono estetycznie zajmujące nawet w swem niedołęstwie, hieratycznem jakiemś niewyrobieniu kształtów, w swych dzikich, pierwotnych odstępstwach od form przyjętych dla ludzi dorosłych. Jest piękne i zajmujące w swych figlach, grymasach, nawet i wadach ściganych surowo przez pedagogów.

, Portret dziecka, szuflada pełna fotografiiNaturalnie odnosi się to do wieku wczesnego dzieciństwa. Lata następne, lata młodzieńczego rozwoju, nie bez słuszności nazwane „wiekiem niewdzięcznym”, niestety znoszą przywileje cherubów. Starożytni nie mieli odwagi przedstawić Chrystusa, jako młodzieńca i „Dzieciątko Jezus” w dawnej ikonografii ukazuje się dopiero, jako mąż dojrzały, głoszący ludom słowo boże. Chodzi więc jedynie o wizerunki tych małych pucołowatych bączków, którym jeszcze wszystko wolno, którzy z rodzicami są na ty, a gościom prawdę mówią w oczy: des enfants terribles. Mali tyrani, terroryzujący swą wolą całe otoczenie w sposób najbezwzględniejszy, nihiliści, nie uznający praw społecznych, ani etykiety towarzyskiej.

Robert de la Sizeranne, estetyk francuski w sprawie portretów dziecięcych z powodu ich wystaw: Fair Childern w Londynie i w Paryżu na Quai Malaquais w 1892 i w Petit Palais w 1901 r. poświęcił bardzo zajmujące studyum. Po nader trafnej charakterystyce ewolucyi pojęć w przedstawieniu dziecka w sztuce, przez wieki, na zaznaczenie zasługuje spostrzeżenie autora, jak wiele stosunkowo jest kobiet pomiędzy najlepszymi malarzami dzieci w ostatnich czasach. Wymienia tu następujące nazwiska: Panna Baszkircew, we Francyi, Kate Greenaway i pani Stanley w Anglii i wreszcie panna Rasponi we Włoszech. Tłómaczy się to tern, że kobiety częściej i bliżej obserwują dzieci niż mężczyźni. Dzieje się to samo z fotografiami: Najbardziej pełne w wyrazie i ujęciu były roboty pani Binder-Mestro. „Jedynie – pisze estetyk, – obserwacya codzienna, pełna miłości i oddania się może uszczknąć coś z tej dziwnej duszyczki dziecka i odgadnąć jej rysy charakterystyczne”.

Nie idzie zatem, ażeby portretowaniem dzieci zająć się miały wyłącznie kobiety, które, jako matki i wychowawczynie z tradycyi stoją najbliżej tej niepojętej istotki, ale że w ogóle, malarze i fotografowie, którzy by rodzaj ten pragnęli podnieść do wyżyn sztuki i pracami swemi stanąć na poziomie dzisiejszych wymagań estetycznych, będą musieli rozszerzyć zakres swych studyów i przygotowania zawodowego. Okaże się, że po za techniczną umiejętnością przekopiowania modelu, lub zdięcia fotograficznego w kamerze koniecznem będzie zdobycie pewnych wiadomości psychologicznych, wkroczenie w dziedzinę doświadczenia pedagogicznego. W takim tylko razie brutalnem tchnieniem nie zgasi się świetnych blasków, jaśniejących nad płową główką dziecka, szorstką dłonią nie zetrze się przesubtelnego pyłku z jego skrzydeł motylich. Wtedy tylko zachować będzie można w obrazie cały jego wdzięk i urok anielski. Na wartość dzieł malarskich składają się wprawdzie czynniki tak rozmaitej natury, że niepodobna jednego z nich wyłączyć, dla. fotografa wszakże, wobec doskonałości dzisiejszych aparatów, sam sposób artystycznego ujęcia przedmiotu, może go wyróżnić w danej specyałności, jak wyróżniała się owa pani Binder-Mester na wystawie portretów dziecięcych.

Po długiej ewolucyi, jaką przez wieki przebył portret dziecka, pozowanego przez artystów w najrozmaitszy sposób, stosownie do panujących w czasie mody i poglądów, stało się, wreszcie, że, jak powiada Sizeranne, role się zmieniły całkowicie: „Obserwujemy dziecko, ale go nie pozujemy. Dalecy od tego ażeby je uczyć, jak się ma zachować, uczymy się od niego jaką postawę nadać mu należy. Już nie artysta dyktuje malcowi rolę, jaką ma zająć w obrazie, ale właśnie malec dyktuje swój obraz artyście”. Są to zresztą tradycye Murilla w jego „Dziecku z winogronem”, Lawrece’a w „Naturze”, Reynolds’a w „Prostocie”. Jednakże to, co było u tych wielkich mistrzów wyjątkiem, aktem zuchwałej śmiałości staje się dziś zwyczajem powszechnym. „Wszędzie, gdzie dziecko się znajduje w całej nieskończonej rozmaitości, w całej przypadkowości życia: w ogrodzie, przy stole jadalnym, w polu, zawsze jest godne portretowania. Cokolwiek bądź robi, czy to zajada zupę, jak ów mały model malarza Levy Dhurmer, czy tarza się po trawie na lace, czy też ma buzię wypchaną kawałem chleba, jak „Żebrak“ Murilla, zawsze jest cherubinem i kocha go się ogromnie”.

Takie są dzisiejsze dążenia w sztuce odnośnie do pojęcia duszy dziecka. Zresztą i pedagogia ogromny krok naprzód zrobiła w tym kierunku. Jednocześnie, kiedy malarze przestają gnębić swe małe modele, zmuszając je do przyjęcia póz dziwacznych, mądrze przez siebie z góry obmyślanych, lecz w nich samych uważnie szukają prawdziwych ruchów natury, myśliciele nowocześni w zakresie wychowania, jak wielki znawca duszy dziecięcej: James Sully, jak Perez, J. M. Baldwin i inni radzą pedagogom mniej męczyć dzieci swemi naukami, natomiast więcej się uczyć od nich, badając je starannie.

Wszystko to razem powinno być wyjaśnieniem dla portrecistów dzieci zarówno malarzy, jak fotografów, że natura jest zręczniejszą od nas w zdecydowaniu tego, czego potrzeba, temu drobiazgowi, ażeby przedstawił się w całej swej postaci, ze wszystkiemi charakterystycznemi cechami swej natury, to jest prawdziwie, a więc estetycznie, że dzieci nie należy pozować, lecz poznawszy je dokładnie, uchwycić w chwili, kiedy są szczere, swobodne, kiedy są sobą, gdyż wtedy tylko przejawiają się najpełniej. Świeży, budzący się umysł dziecięcy nie wygimnastykowany do przystosowania się życiowego, nie da się bez gwałtu wtłoczyć w formuły konwenansu. I wtedy właśnie zgubnemi okazać się mogą pseudoestetyczne wskazania:

— Niech panieneczka trzyma się prosto. Główka wyżej. Proszę się uśmiechnąć wesoło!

T. Jaroszyński

Fotograf Warszawski
miesięcznik poświęcony fotografii i naukom z nią związanym
organ Towarzystwa Fotograficznego Warszawskiego
T.1, nr 9 (wrzes. 1904)