Około r. 1870 zawitał do Warszawy, przybyły z Ameryki, niejaki Van der Veide. Jegomość ów, objeżdżający Europę i uczący, za odpowiednim wynagrodzeniem, fotografów, wzbudził pomiędzy temiż wielkie zainteresowanie. Sposób przez przybysza wynaleziony, zasadzał się na szybkiem artystycznem upiększeniu, t.j. wykończeniu większych portretów fotograficznych, zdjętych z natury. On to, iście po amerykańsku, kaptując klijentów, zapewniał, iż jego metoda jest przystępną dla wszystkich, nawet tych, którzy nie posiadają najmniejszego elementarnego pojęcia o rysunku i poczuciu estetycznem. Ponieważ miałem sposobność posiąść nieco jego tajemnicę, muszę przyznać, wbrew jego zapewnieniom, iż już po pierwszych dotknięciach do portretu, widzieliśmy w niem artystę wytrawnego, „pierwszej wody”. Rzeczywiście, z surowej kopii większego formatu, odbitej na papierze i naklejonej na odpowiednim kartonie, w ciągu niespełna minut dwudziestu, robił on istne arcydzieła.
(…) Przede wszystkiem należy przypomnieć, iż w owym czasie nie używano jeszcze powiększeń fotograficznych, wykonywanych z małych negatywów, obecnie tak upowszechnionych. Większe portrety były zdejmowane wprost z natury, na odpowiednio wielkich płytach negatywnych, drogą znakomitego procesu kolodionowo-mokrego, a pozytywy odbijano bezpośrednio na papierze chlorosrebrnym albuminowym. Uformowany obraz ze srebra metalicznego znajdował się na powierzchni w cienkiej warstwie stwardniałego białka. Wiadomem jest, że każdy papier, chociażby pozornie gładki, posiada zawsze powierzchnię mniej lub więcej ziarnistą. Z tej to własności papieru skorzystał amerykanin, opierając cały proces na czynnościach czysto mechanicznych, ścierania powłoki białka, drogą umiejętnego szlifowania. Posługiwał się w tym celu niezmiernie subtelnym, pytlowanym proszkiem pomeksu, a nawet, w niektórych razach, szkła, lubkości sepii, samych lub mieszanych, w razie potrzeby, z pyłkowymi barwnikami, naśladującymi ton fotograficzny, jak oto: paloną kością słoniową, karminem palonym it.p.
Fotografia posypana takim proszkiem, delikatnie szlifowana brzuszcami palców, lub na większych płaszczyznach, dłonią, uległa pewnym zmianom. Ścierała się powłoka białka, przyczem nierówności (gren) odkrywające się naprzód przyjmowały farbę. Od siły nacisku przy wcieraniu i ilości domieszanego barwnika, zależnymi były powstające punkta barwne, ich siła i wielkość. W podobny sposób obrabianem było przedewszystkiem tło; omijano twarz i częściowo biust. Tworzono na tle obłoki, cienia it.p., rozjaśniano za ciemne miejsca czystym proszkiem pomeksowym lub gumą, używaną do wycierania ołówka. Następnie, proszkiem delikatniej szlifującym wypracowywaną była modelacya twarzy it.p. Po opyleniu, poddawano portret delikatnemu tarciu kołowemu, przy pomocy miękkiej zamszowej skórki, t.zw. glaserunkowi, do czego służył subtelny proszek węgla (rysunkowego) z kością sepii lub w miejscach odpowiednich, mieszaniną talku z minimalnemi domieszkami bieli kremzeńskiej i węgla. Najwyższe światła wydrapywane były gratuarem, głębokie cienia przeciągane rostworem gumy arabskiej i tuszem, przy pomocy pędzelków. Pobieżny ten opis przekonywa, iż retusz podobny, mający prawdziwą wartość, wymaga zdobycia odpowiedniej biegłości i może być osiągnięty tylko ręką artysty, lub też osobnika, posiadającego rzetelne poczucie piękna.
U nas, z przyczyn czy to może jeszcze nie rozwiniętego w tym kierunku smaku artystycznego, czy też braku odpowiedniego uzdolnienia u wielu fachowców, piękna ta metoda niewielu znalazła naśladowców i wkrótce została zapomnianą. Dam jednak przykład, iż owo zaniedbanie nie miało racyi bytu. Al. Straus, artysta malarz i znakomity fotograf wileński, przez długie lata posiłkował się tą metodą, wykonywając prawdziwe arcydzieła. Co więcej, zamiast zwykłych proszków, dobieranych do tonu samej fotografii, używał on miału kredek pastelowych, o wszystkich barwach i odcieniach i w ten sposób wykonywał obrazy o barwach naturalnych, wysokiej wartości artystycznej, za które chętnie i sowicie płacono.
Aleksander Karoli
Fotograf Warszawski
miesięcznik poświęcony fotografii
i naukom z nią związanym
organ Towarzystwa Fotograficznego Warszawskiego
T.8 [i.e. T.7], nr 1 (stycz. 1910)